<<<<< Lot koszący w morzu >>>>>
.
Nastało lato 1995 roku, nasze wszystkie szkolenia które podnosiły umiejętności
powoli się kończyły.
Doszliśmy z innymi pilotami do poziomu wyszkolenia 1-ej klasy i dalsze nasze
loty były już z grafiku doskonalenia oraz lotów tzw. wykorzystania bojowego.
I taki lot doskonalenia wykonywałem kiedyś z moim starszym kolegą „seta” parą
samolotów MiG-21. On był prowadzący i dowódcą ugrupowania.
Lot polegał na wykonaniu całej trasy na wysokości od 200 do 50 m w morzu, tj. od
Malborka przez Stegnę, następnie punkt w morzu 55.00 x 19.05 i powrót na Kąty
Rybackie. Pomiędzy miejscowościami Stegna i Kąty Rybackie dyżurowała para
samolotów na wysokości 600 m, która miała za zadanie odnaleźć nas wzrokowo,
przechwycić, podejść niezauważalnie i zaatakować z symulacją ataku z działka.
Jeżeli doszło do przechwycenia to całość ataku odbywała się na wysokościach od
200 do 600 m nad taflą morza.
Cała trudność polega na tym że na dole nie ma punktów odniesienia i nie czuje
się tej odległości do ziemi.
Po wykonanych atakach albo lecieliśmy w czterech albo para od nas odchodziła i
wracała na lotnisko. My z „setą” kontynuowaliśmy lot po zaplanowanej trasie.
Prędkość przy wysokościach lotu koszącego musiała być nie mniejsza jak 700-750
km/h, wysokość utrzymywaliśmy w granicach 50 m i tylko po radiowysokościomierzu,
chyba że jakiś fajny statek lub prom był na naszej drodze to w ramach rozsądku
zaglądaliśmy co ma na pokładzie.
Korespondencja radiowa prowadzona była poprzez inne nasze samoloty, które akurat
były w powietrzu, inaczej nie było nas ani słychać ani widać.
Generalnie na wodach międzynarodowych już nic ciekawego nie ma, tylko woda i
wszędzie woda ale koncentracja człowieka w czasie takiego lotu jest maksymalna i
tylko chwile są przyjemnością. W moim przypadku zawsze miałem dziwne uczucie jak
nie widziałem lądu. W końcu jest się pilotem a nie marynarzem.
Po
siedmiu minutach lotu od linii brzegowej z kursem zero zaczęliśmy wykonywać
zakręt, według naszej nawigacji zliczeniowej
(GPS-ów jeszcze nie mieliśmy a nawigowaliśmy tylko kursem, czasem lotu i siłą
wiatru), wynikało że to jest nasz zwrotny.
„Seta” jako prowadzący i dowódca ugrupowania decydował o wszystkim. Po wykonaniu
zakrętu na kurs 180 stopni, ustabilizowaliśmy samoloty na wysokości około 100 m
i z prędkością 750 km/h wykonywaliśmy lot w kierunku południowym do linii
brzegowej.
Na tej wysokości ląd było widać dopiero na około 2 minuty przed dolotem do niego
ale i tak pilot nie wiedział czy precyzyjnie uda się wyjść na Stegnę czy na
Jantar – w takiej sytuacji o błąd nie było trudno. Lecimy na kursie powrotnym
już około trzy minuty, zerknąłem na zapiski że do lądu zostało nam jeszcze około
czterech minut.
Widzę przed sobą morze, samolot „sety” i czasami jakiś kuter rybacki. Pilot w
takim locie 80 % czasu patrzenia poświęca widokowi za kabinę, na przyrządy się
tylko zerka i nie ma czasu na dłuższe patrzenie. W pewnym momencie zauważam że
samolot „sety” przechyla się na lewą stronę, delikatnie skręcamy w lewo i kurs
zmienia się na około 165 stopni. Równocześnie nabieramy wysokości do 500 m.
Przed nami zarysował się ląd i można było zobaczyć majaczący kawałek Zalewu
Wiślanego oddzielonego mierzeją. Po ustawieniu się w kierunku mierzei zaczęliśmy
obniżać wysokość lotu do 50 m.
Wtedy zajarzyłem że „seta” ma jakiś plan i nie jest to przypadkowe działanie.
Od tego momentu
zacząłem się zastanawiać co „On” kombinuje ??
W tej sytuacji pomyślałem sobie że jeżeli przesadzimy z kierunkiem i polecimy
trochę bardziej na wschód to zaraz „przyjaciele” z ze wschodu będą się niepokoić
że może coś chcemy od Baltijska. Co prawda oni tam mają tylko śmigłowce ale któż
to może wiedzieć co jeszcze kryje ten mały kawałek ziemi.
Z drugiej strony wiem że „seta” jest bardzo doświadczonym pilotem i instruktorem
latającym wiele lat w Malborku i teren jak również wszystkie jego aspekty bardzo
dobrze zna.
Jakież było moje zdziwienie jak zaczął poprawiać kurs na 150°. No myślę ładnie,
zaraz wschodni „bracia” będą krzyczeć a my będziemy musieli pisać oświadczenia
że nic nie mieliśmy zamiaru im zrobić. Chwila lotu z tym kursem i przed nami
pojawił się ląd a lekko po naszej prawej stronie poznałem znajomy widok Krynicy
Morskiej.
Mięliśmy lekki zapas odległości do granicy więc spokojnie mogłem odetchnąć z
ulgą bo nic tak nie podnosi na duchu pilota jak wie gdzie się znajduje w
przestrzeni i w stosunku do ziemi. Napięcie opadło, a tego dnia było bardzo
gorąco i słonecznie.
Temperatura powodowała że w kabinie było duszno i nieznośnie. Pilot siedzący w
hermetycznej kabinie ubrany w kombinezon, ubiór morski, hełm i rękawice mając
przy tym około 45 stopni w środku czuje się jak mysz w piekarniku tylko nie
zwraca na to uwagi. Patrząc na wodę robiło się trochę chłodniej a zbliżająca się
linia brzegowa i jasna kreska plaży sprawiała w człowieku lekką ochłodę.
Jednakże cały czas musiała być pełna koncentracja.
Po chwili przemknęła mi po głowie myśl że chyba będzie chwila przyjemności.
Przecież nie pierwszy raz jestem tak nisko nad morzem i nie była to dla mnie
nowość ale jakoś ta sytuacja sprawiała zupełnie inne odczucie.
W tym samym momencie „seta” zaczyna nabierać lekko wysokości i robić manewr w
prawo. I w tym momencie mnie olśniło.
Widzę że wykonujemy zakręt z takim przechyleniem żeby wyjść idealnie na wprost
linii brzegowej i wzdłuż plaży. Ponieważ samolot leci z prędkością 750 km/h
względem ziemi więc promień takiego zakrętu to kilka kilometrów, można to sobie
regulować przechyleniem ale na tak małych wysokościach nie można sobie pozwolić
na nonszalancję i w locie szykiem bojowym na tak małej wysokości trzeba brać pod
uwagę tego z tyłu aby nie stwarzać mu sytuacji problemowych.
Ja, lecąc za nim mogłem sobie regulować swoją pozycję zarówno przechyleniem jak
wysokością, musiałem tylko mieć go cały czas w polu widzenia i mieć na oku całą
sytuację.
Wyprowadzamy na kurs około 250°, przed nami jasna kreska z plaży a po lewej
Krynica Morska.
Chciałbym tu zaznaczyć że nie było wtedy jeszcze telefonii komórkowej i dzięki
temu nasze dalsze lata przeżyte w pułku były spokojne.
Po ustawieniu się na kursie zaczynamy schodzić do 50 m a plaża pod nami wydawała
mi się jakoś blisko.
Radiowysokościomierz pokazywał mi prawidłowo i tylko po nim można było się
zorientować na jakiej jestem wysokości.
Lecąc wzdłuż plaży na tak małej wysokości w środku lata gdzie jest mnóstwo ludzi
trzymaliśmy się tuż nad wodą a nie nad ludźmi, żeby mieć plażę w polu widzenia i
przy okazji ocenić można wysokość na jakiej się znajdujemy. Ponieważ leżących i
stojących zacząłem widzieć bardzo wyraźnie „zrobiłem rzut oka” na
radiowysokościomierz i zobaczyłem wartość 22 m a „seta” był przede mną z lewej -
ale poniżej. W czasie całego przelotu wzdłuż plaży moja wysokość w pewnym
momencie była 16 m.
No cóż wiem że jest to nisko ale nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić jakie to
uczucie dla pilota siedzącego w kabinie.
Przecież w takich sytuacjach każdy pilot jest anonimowy a jednak coś w tym
jest………………..pięknego.
Większość ludzi w wodzie i na plaży, widząc nas nadlatujących machało nam -
tylko do końca nie było wiadomo czy nas pozdrawiali czy grozili ??
Jest pewne że ci którzy leżeli i nie zdążyli zobaczyć przelatującej pary na
pewno mogą tego żałować.
W takiej sytuacji przelatujący samolot słychać dopiero w momencie przelotu, więc
jeżeli już nas zobaczyli to były nasze dysze.
Jest to taka chwila która zostaje w pamięci zarówno pilota jak i ludzi stojących
na ziemi.
Dolatując do Jantaru zaczęliśmy nabierać delikatnie wysokości i mając przed
nosem „wisło – ujście” zdecydowanie przeszliśmy na wznoszenie z jednoczesnym
skrętem w lewo, kończąc rajd plażowy i stając na kurs do lotniska. Cała powrotna
droga była wykonana w nienagannym szyku i na nienagannej wysokości powrotu. Przy
powrocie z każdego lotu koszącego pilot prosi o niski przelot nad pasem co i my
oczywiście uczyniliśmy.
Był to normalny codzienny lot szkoleniowo – treningowy który jak sądzę
wykonaliśmy na piątkę z plusem.
Przelot nad plażą był dodatkiem który utkwił mi w pamięci na bardzo długo.
Dzięki takim chwilom pilot przekłada cały trud latania na jego piękno i
fascynację tej pracy. Najważniejsze w tym wszystkim jest to aby było wykonane
bezpiecznie i z głową w ramach rozsądku.
W lataniu na wysokościach 20 m z prędkościami 750 km/h nie ma miejsca na głupie
wybryki lub ignorancję.
Niestety w dobie telefonii komórkowej zakończyła się era niskiego latania bo po
takim locie już po kilku chwilach mogą to wiedzieć ludzie którzy prawie na pewno
wykorzystają to przeciwko pilotowi. Miałem kiedyś taką sytuację nad Helem,
przeszkalając się na MiG-29 i wtedy komuś się nie spodobał samolot, ale to w
niedługim czasie postaram się opisać. Po bezpiecznym lądowaniu idąc od samolotu
z „setą” omawiamy cały lot.
Na temat kosiaka nad plażą padło tylko jedno pytanie: „jak było ??”. Uśmiech,
przybicie piątki………………. - to się nazywa zaufanie człowieka do człowieka.
Tak, to ten który stoi na lotnisku w Krzesinach
Jacek Matysiak